poniedziałek, 29 marca 2010

O tym jak zima odeszła a wiosna nadeszła

Witam po dłuższej przerwie. Spowodowana była ona sytuacją mocno spadającą wartością euro i sytuacją w Grecji. To taki jeden z tych słabych żarcików co to się je pisze jak już głowa kompletnie nic nie podaje. Bo jak noga nie podaje to nie jedziesz, jak głowa to nie myślisz. Takie to są już odwieczne prawa natury. Może to nowy sposób na pisanie bloga? Lanie wody, tego co ślina na język przyniesie? Przyszła wiosna, sprzed oczu zniknął biały kolor, wszystko się jakoś takie fajniejsze zrobiło. Może moje wpisy to była zimowa frustracja, chęć dokopania zimie? Ale jej pokazałem kurwaa!! Plotka osiedlowa niesie że widują ją obsraną gdzieś w piwnicy, gdzie nie dociera światło słoneczne. Pewnie sobie pomyślicie że doklejam sobie łatkę "Tego co wygonił zimę"? Ja po prostu trochę jej tylko dokopałem. To tak jak by Amerykanie myśleli że wykopali Talibów z Afganistanu! Oni im tylko tak z boku dokopali, a oni mają się naprawdę nieźle. Ale euforia wiosenna trwała krótko. Nowa pora roku, nowe problemy, awarie samochodu, święto jajek i kurczaczków itp. Stawiam na to mojego sztrucla Dobloszczaka że to jakiś głębszy spisek, zbiegów okoliczności i przeznaczenia. Ja osobiście się w to mieszać nie będę. Aha, wiecie że Muniek z T.love przewidział cała naszą rzeczywistość już dawno temu? Posłuchajcie http://www.youtube.com/watch?v=N_wXQuAUMlE

wtorek, 23 marca 2010

Wiosenna nostalgia

Gdy stopniały ostatnie śniegi, a ciepły wiatr niesie ze sobą zapach wiosny, przegniłe psie gówna znowu ujrzały światło dzienne, dopada nas nostalgia. Zaczynamy częściej rozmyślać o tym co było, i co przed nami, mamy plany i postanowienia. Ponoć tak dzieję się w sylwestra, ale chyba wiosna ma większą siłę przebicia.
Niedawno wybrałem się na pierwszą wiosenną przejażdżkę rowerową w tym sezonie. Słońce, ciepłe, pachnące powietrze, dobrze podająca noga i bezszelestnie pracujący rower, wywoływały uśmiech na mojej twarzy.(płyta Mp3 "the best of t.love) Oczywiście miałem "filmowy" atak wspomnień, a właściwie rachunku sumienia. Eh myślę sobie, gdzie te czasy gdy ważyłem 78 kg. Maratony z połamaną sztycą, kończyłem w pierwszej pięćdziesiątce, w Mpku jechałem w czubie z Marasem na dystansach po 110km a w Szklarskiej Porębie wjeżdżałem z marszu na Wysoki Kamień, po 90 kilometrowej wycieczce? Od tamtych czasów minęło kilka lat, przeszło 30 kilogramów a na rowerze czuję się trochę jak inwalida. O moich Wiraszkach rowerowych, zostało wspomnienie. Oczywiście jak wszystko ma swoje dobre i złe strony. U mnie są to w dużej części, te lepsze z nich, Mam ukochaną żonę, która mnie wspiera i poukładane życie, dziecko i psa (te są na razie w planach) 3 rowery, a w tym roku, wyjątkową ochotę wrócić na szlaki rowerowe. Mam nadzieje chłopaki, że mi pomożecie? :) Maniek wyliże rany, Krzysiek rzuci motor, Maras da nam fory na trasie, a Piotra nie dopadnie morderczy katar w Lipcu, Stasiek zoperuje i wyleczy kolano(Igorowi nic nie dolega więc go nie wymieniam). Ciężko pracuję na ten sezon i mam nadzieję że uda nam się wznowić, nasze niedzielne wypady większą ekipą do Kampinosu i Mpku. Pozdrawiam wszystkich, nie tylko wymienionych i do obaczenia na szlaku lub "pod rurą" ;)

środa, 17 marca 2010

Kolejny wielki sukces Polskiego "sportu"!!

Jak wiadomo od lat, polski sport jakością i wynikami, znacznie odbiega od standardów w innych krajach. Ostatnie zimowe igrzyska olimpijskie udowodniły że nasze sporty zimowe, powoli ale systematycznie poprawiają swoją kondycję. Jednakże wydarzenia ostatnich dni, pokazują że nie tylko wyniki sportowców są lepsze. Okazuję się że w Polsce zaczynamy stosować najlepsze sterydy na świecie!!Co za sukces!! W końcu nasi sportowcy dorównają tym z zachodu. Radość nasza, jest jednak trochę przed wczesna. Niestety na szprycować się to żadna sztuka, potrzebne są tylko środki finansowe i chęci. Parę lat musi minąć zanim nasi spece od koksów, nauczą się "oczyszczać" organizmy sportowców. Ale cieszy sam fakt, że zawodnicy nie muszą już się szprycować w domowym zaciszu, tylko wspomagani są fachową wiedzą medyczną, niestety sponsorowaną przez nas.
Jakiego to trzeba mieć pecha, żeby dać się złapać jako jedyna osoba z całej tej koksującej olimpijskiej gromadki? W dodatku walcząc o 11 pozycje w biegu narciarskim? No rozumiem o złoto, srebro... Przynajmniej parę złoty by sobie dziewczyna zarobiła. Teraz za frajer, została zdyskwalifikowana, zawstydzona, napiętnowana w środowisku i wśród znajomych. Oczywiście teraz będzie twierdzić że nic nie wiedziała, że coś jej wstrzykiwali, ale co, tego to już nie wie. Jak pytała trenera: "Trenerze dlaczego podczas treningu zaczęłam łamać gryfy od sztangi i się jakaś taka nerwowa zrobiłam?", to on jej mówił, że to te nowe witaminki. A ona, chciała wierzyć w tę bajeczkę bo jej się ta super moc podobała. A nóż widelec, może coś wygra w Vancouver? Niestety, są w środowisku sportowym ludzie którzy myślą że sterydy to jest przyszłość sportu zawodowego. Mam nadzieję że tylko na myśleniu się skończy, bo sport przestanie istnieć w czystej formie, a zastąpią go już kompletnie, tabele finansowe.

poniedziałek, 15 marca 2010

Polak potrafi

Znany temat. Na trasie na Gdańsk, tyle że w kierunku Warszawy ;), miały miejsce 2 karambole. 44 samochody się rozwaliły tłukąc jeden w drugi jak to już w karambolu bywa. Oczywiście na miejscu byli Comandoreporterzy i wysłuchali od kierowców: Panie, było tak ślisko że się jechać nie dało!!!
To ja się pytam, jak się zderzyło przeszło 40 samochodów jak się jechać nie dało?

Uroczy zakątek - pomyłka czy oszustwo?

Co to znaczy "uroczy zakątek"? Uroczy, no wydawało by się dosyć proste, ładny, chwytający za serce, słodki, piękny, kolorowy, klimatyczny. Urok można by opisywać tysiącem słów i zwrotów. A "zakątek"? Słowo to kojarzy mi się z jakimś odosobnionym, intymnym dla człowieka miejscem, bezpieczeństwem, otuliną, ciszą. "Uroczy Zakątek", tak nazwano osiedle przy zbiegu ulic Modlińskiej i Obrazkowej, na Warszawskiej Białołęce. Czy to celowe działanie, czy być może jeden z pracowników firmy developerskiej, pomylił osiedla i błędnie nazwał jedno z nich. Teraz mieszkańcy cichego osiedla na Ursynowie, mieszczącego się w otulinie Lasu Kabackiego, zastanawiają się dlaczego ich osiedle nazywa się "Betonowe Pustkowie"? Osiedle wygląda tak, że już po pół litra wypitej z gwinta wódeczki można wyjść na balkon i krzyczeć "Boże jaki tu jest kurwa uroczy zakątek!!" Ale czemu tak by miało nie być? Z jednej strony osiedle przebiega urocza ulica Modlińska. Jej wielkim atutem jest to że ruch i tranzyt odbywa się tam całą dobę, wiec jest się dużo łatwiej przyzwyczaić do hałasu. Minimalizuje to ryzyko gwałtownych wybudzeń ze snu po przejechaniu na przykład motoru tzw. szlifierki. Nie mogę pominąć również efektów edukacyjnych. Dzieci mieszkańców będą znały wszystkie modele samochodów, a w telewizjach porannych pojawiać się będą filmy od mieszkańców z efektownie wyglądających kolizji na światłach. Mieszkańcy już zacierają ręce, gdyż kupując mieszkanie, pewnie nie wiedzieli że obok ich domu przebiegać będzie wjazd na most północny który dalej przechodzić będzie w trasę S8. Rodzina z Białegostoku już nie będzie musiała stać godzinami w korkach, a ceny mieszkań poszybuje w górę jak rakieta. Szczęśliwi są ci co po cwaniaku kupili mieszkania od strony trasy. Po zamontowaniu zielonych ekranów dźwiękoszczelnych będą się czuć jak w dzikim buszu. Trochę gorzej z powietrzem, ale nikt luksusów nie obiecywał. Z każdej strony osiedla czeka mieszkańców coś miłego. Niema nic piękniejszego niż widok na piękną zabudowę jednorodzinną Warszawskiego Piekiełka. Budynki najwyższych lotów no i właściwie serwis samochodowy na serwisie. To oczywiście dobra wiadomość dla zmotoryzowanych "warszawiaków", jak i ta, że na ulicy Modlińskiej są właściwie same salony samochodowe, więc jest gdzie przejść się z synem na spacer. Nie bagatelną rolę w nadaniu osiedlu nazwy uroczy zakątek jest bliskość Stacji benzynowej, KFC, oraz zakładów Polfa. Wszystkie dokładnie naprzeciwko osiedla. Każdy z mieszkańców, osobiście będzie wiedział kiedy nasze Polskie apteki, zaleje fala świeżo wyprodukowanej Penicyliny oraz smażonych kurczaczków dla naszych podróżnych w KFC. Największymi jednak szczęśliwcami są ci z oknami na Tarchomin. W tle blokowisko, w przyszłości piękny most z monumentalnymi pylonami rzucającymi cień na maleńkie przy nich osiedle i no właśnie..po zakupie dobrej lunety można popatrzeć na kołyszące się drzewa nad Wisłą. Czy to nie urocze? Tak więc za jedyne 6500 zł. za metr kwadratowy, możemy stać się wraz z bankiem właścicielami pięknego mieszkania, w tej pięknej okolicy. Mógłbym napisać że polecam, ale jak na ten wpis żartów już dosyć.

Prosto od Tomasza Zimocha

Postanowiłem skomentować wczorajsze załamanie pogody słowami podobnymi do naszego komentatora Tomasza Zimocha. Można czytać bez znaków interpunkcyjnych.
Proszę państwa co za scena, szalone płatki w pogańskim tańcu, co za wyścig, co za mordercza rywalizacja, który płatek pierwszy dotknie ziemi? Ten, ten czy tamten? Ściana śniegu niczym suknia tancerki, pląsa na arenie nieba. Nieprawdopodobne figury, proszę państwa, co za warstwa już mamy 10 centymetrów, ale to nie wszystko, ile jeszcze, ile się pytam jeszcze tych płatków zstąpi z tego nieba, czy znowu będzie paraliż, czy znowu nasi drogowcy niczym niewidome dziecięta będą macać pługami niczym dłońmi śnieg, nie powodując żadnego polepszenia się sytuacji. Po raz kolejny oglądać będziemy balet samochodów na drogach, mrugające światła jak na dyskotece w latach 80-tych. W szaleńczym tańcu, w ostatecznym pląsie na śniegu różnokolorowe auta, a właściwie ich kierowcy walczą o życie. Co za wyrazy twarzy, co za napięcie, chwila spokoju, odprężenia i znów, znów się zaczęło z potrójną siła. Jak armagedon, jak zima stulecia, niektórzy nie pamiętają 77 rok, zima stulecia, tu jest tak samo, tu jest tak samo śnieżnie....
Tak się zima kończy, mam nadzieje że już ostatecznie. Chyba wszyscy mamy jej już powyżej dziurek w nosie.

czwartek, 11 marca 2010

Historia - czyli jak to kiedyś było w Warszawie

Warszawa całkiem niedawno było przyjemnym miastem do życia. Ludzie jakby bardziej swoi, akcent bardziej nasz. Budy z chińczykiem za 7 zł, co 30 metrów, no i parkowanie za darmo. Najbardziej rzucającą się jednak w oczy zmianą, jest ilość samochodów na ulicy. Momentami korki osiągają absurdalne rozmiary, podważają całkowicie już sens używania samochodu. Pamiętam jak 10 lat temu, zespół 3cha śpiewał poniekąd zajebistą piosenkę "Jedźmy gdzieś". Pozwolę sobie zacytować refren tej piosenki:
Jadę, jadę fura wiezie brygadę
Razem ruszamy na eskapadę
Cel jest żaden rajd ma jedną zasadę
Byle, byle do przodu i nie rozbić samochodu
Wyjść z tego cało żeby nic się nie stało
Masz jakiś buch jeden joint to za mało
Jedziemy do M On zawsze mi pomoże ja wiem
Solidny pięciopak bez ściem
I tak dzień za dniem mach za machem
Bez kitu zrzutka na wachę
Jeżdżę ze Stachem no wiesz człowieku Dj Ostaś
W tym kawałku to bardzo ważna postać
Czas płynie zmienia się również perspektywa z jakiej patrzymy na takie teksty. Chciałbym od siebie zaproponować współczesną wersję tej piosenki:
Stoję, stoję i o furę się boję
Brygada wkurwiona na tyle zgnieciona
Stoję, stoję korki gnoję
Bez żadnego już celu, tylko usiąść w fotelu
Pościgi, ucieczki to już nie te czasy
Na jointa, też już trochę szkoda kasy
Teraz czas już szybciej przemyka
Ja uważam już tylko, by nie przegrzać silnika
Więc Byle, byle do przodu
Ale raczej nie unikniesz tego smrodu
Stoję w korku, jedziemy do M, mam do niego dwa kaemy
Będziemy u niego za godzinę, bez ściemy....
Tak więc czasy jak i piosenki powinny się zmieniać i tak niech się dzieje. Warszawa dalej będzie zakorkowana a my z nostalgią nucić będziemy teksty o lepszych czasach.

środa, 10 marca 2010

Słodkie życie, gorzka starość

Alleluja, Alleluja...śpiewały cienkie głosiki w chórze prowadzonym przez Grzegorza R.
Brat prezydenta Watykanu, nic przecież nie wiedział, że chłopcy z chóru przeżywali katusze, byli wykorzystywani seksualnie, a banda jego ziomków po fachu, zdegenerowanych zboczeńców znęcała się psychicznie i fizycznie nad podopiecznymi. Sam Grzesiu, tylko kilka razy wyjebał w mazak, dziecku bo mu się wydawało, że to zajebista metoda karania za błędy w śpiewie, które poniekąd wynikały ze złośliwości chłopców.
Ale ci chłopcy byli niegrzeczni...tacy złośliwi. Prześcigali się w złośliwościach, bo każdy chciał koniecznie dostać w mazak. Przed snem prześcigali się w ilości otrzymanych nazajutrz razów. Mały klaps w twarz. Ciekawe ilu chłopców miało połamane nosy lub szczęki?

Nie ma nic piękniejszego dla pokręconej psychiki chorego księdza, niż sekta ukryta pod przykrywką chórku katolickiego. Brat Grzesia już od dawna był na dobrym stanowisku, to mu wystarczyło. Nie chciał sie wychylać, tylko na spokojnie ciągnąc swój pedofilski biznes. Chyba wszyscy że ciepła posadka to skarb w każdej branży, nawet u takich nierobów jak księża. 
Chórek pewnie odwiedzali koledzy Grzesia, oklaskując gromko występy chłopców. Mieli wtedy możliwość wybrać swojego "ulubieńca" i zaprosić na kolacje ze śniadaniem.
Czy są na świecie jeszcze ludzie wierzący w to, że czarna mafia to ludzie którzy wierzą w boga, powiernicy wiary, powołani by służyć innym? Księża z powołania to promil w tym środowisku, czy może próżność tego zawodu psuje ich do granic możliwości?
Dlaczego nie słyszymy o księdzu, który oddał swój cały majątek na rzecz bezdomnych, biednych lub chorych.
Czarni żyją w dostatku, świętym spokoju, chronieni przez swojego szefa. Co będzie w przyszłości? Jeśli dowiadujemy się o sprawach z lat 50-70 tych, to co działo się w latach współczesnych? Czy to wierzchołek góry lodowej?
Można by odnieść wrażenie, że seminaria pełne są homoseksualistów, którzy poniekąd mają prawo być ksieżmi, ale czy idą tam po to by służyć, czy używać? Czy pedofil też ma takie prawa? Czy chętny do nauki w seminarium nie powiniem przechodzić specjalistycznych badań psychiatrycznych?
W takich okolicznościach wydaję się że tak, ale mają zbyt mocne plecy więc i tak nic z tego.

poniedziałek, 8 marca 2010

Szybki zarobek - historia prawdziwa

Ostatnie wydarzenia u naszych zachodnich sąsiadów, wymusiły u mnie refleksje na temat szybkiego zdobycia kasy.

U nas, robi się tak. Bierzesz kominiarkę albo rajte na twarz, wchodzisz do banku lub kantoru wymachujesz przedmiotem przypominającym broń i wyjmujesz jakieś 30 patoli.

W Niemczech, to jest dużo grubsza kasa. Trzeba tylko wiedzieć gdzie zaatakować.

Plan taki sam jak w Polsce. Zakładasz kominiarka na głowę i gotowy. Masz wspólnika na sali, on ci daje cynk że można i wkraczacie, drąc ryja wniebogłosy i wymachując maczetami. Ochrona, widać że świetnie wyszkolona, pada na ziemie, udaje że jej niema.

Jeden kozak nad kozaki trzeźwo zareagował, bo zorientował się że kolesie nie mają żadnej broni..i co? I zaczął rzucać w napastników różnymi meblami, uskakiwać i znowu atakować, po prostu szał. Scena jak w dobrej amerykańskiej komedii. Napad marzeń dla każdego reżysera. Wspomniany już wcześniej ochroniarz dopada jednego z bandytów, wyrywa mu worek z pieniędzmi i obezwładnia go super profesjonalnym chwytem, ściskając go w pas, blokując ręce. Na pierwszy rzut oka wyglądało się jakby chciał zmiażdżyć mu kręgosłup, jak Ursus skręcając kark bykowi. Niestety zdradził go głupi wyraz twarzy, mówiący o tym że ma pełne spodnie i kompletnie nie wie co robić. Chwytu, nauczył się w szkole dla ochroniarzy, gdzie główny nacisk kładzie się na obezwładnianie odpowiednią sekwencją słów albo spojrzeniem Kaszpirowskiego. Niestety napastnik na bank był turasem albo przedstawicielem innej nacji niż niemiecka. Ni w ząb nie skumał co do niego mówi i nie chciał się poddać. Kolega gangstera przybiegł z pomocą. Poruszając się stylem Małpy, w kung-fu znany Monkey Style, zaczął wymachiwać nożem. Tego było już za wiele dla tak wyszkolonego ochroniarza. Przyzwyczajony był do atakujących go Talibów, albo uzbrojonych po zęby żołnierzy piechoty morskiej, ale...to było 8 lat temu. Po tym jak zobaczył martwego kolegę, rozpłakuję się na widok noża. A biegnący koleś z rajtą na twarzy wywołał u niego atak wspomnień. (Każdy zna ten rodzaj ataku. W momencie gdy bohater musi strzelić uskoczyć albo wykonać działanie ważące los dziesiątek ludzi, on właśnie dostaje ataku wspomnień.)Złodziej uwolnił się i uciekł. Cała reszta obsługi zachowała się jeszcze lepiej. Biegali z telefonami komórkowymi przy uchu i przyglądali się jak ten biedny ochroniarz trzyma bezradnie napastnika. U bukmachera było już 10-1 na bandytę, dlatego też nikt nie mógł zbagatelizować takiej kasy.

Morał z tego taki, że jak napadać to grubo, bo odwrotnie niż pokazują w  amerykańskich filmach, tam gdzie więcej kasy tym gorsza ochrona i organizacja.

czwartek, 4 marca 2010

Oblicza zimy - Jakuszyce

Większość z nas miała już dosyć śnieżnej i chłodnej zimy, która w tym roku nawiedziła nasz kraj. Zasypane chodniki, wszędobylskie błoto pośniegowe, brak miejsc parkingowych, zasypane przystanki i brak miejsca na chodnikach. Wszystko to powodować będzie odruch wymiotny na widok bieli, przez najbliższe 2 miesiące. Są jednak w naszym kraju miejsca, gdzie zima trwa dużo dłużej niż w miastach, a jej obecność sprawia dużo więcej radości. Gdy masz dosyć miejskiego zgiełku lub zatłoczonych kurortów narciarskich wybierz się do Jakuszyc, niedaleko Szklarskiej Poręby. Pokrywa śnieżna do końca marca utrzymuję się tutaj w granicach 70 cm. Tak, więc wycieczki piesze odpadają, chyba, że uzbroisz się w specjalne rakiety śnieżne. Polecam wybrać się na wycieczkę nartami biegowymi. Po 20 minutach biegu, orientujesz się, że jedyne, co słyszysz to własny oddech, bicie serca, skrzypiący śnieg pod nartą i od czasu do czasu szemrzący strumyk. Widoki zapierają dech w piersiach (być może przez tętno 190), powietrze pachnie a wiosenne słońce miło grzeje twarz. Jeśli wybierzesz się w środku tygodnia z rana, może się okazać, że na szlaku nikogo nie spotkasz, co potęguje uczucie obcowania z naturą. Po drodze znajdują się schroniska turystyczne, gdzie można zjeść pyszne racuchy z jagodami, lub wypić piwo. W marcu dzień już długi, więc wycieczka może trwać cały dzień. Tak, więc jeśli masz parę dni urlopu, chcesz poprawić kondycje lub po prostu powalczyć z depresją wiosenną szczerze polecam!!

wtorek, 2 marca 2010

Justyna Kowalczyk

Justyna Kowalczyk. Wielki sportowiec, bohaterka narodowa, złota medalistka igrzysk olimpijskich czy wredna, chamska, rozpieszczona do granic możliwości kobieta?
Cały rozgłos medialny ostatnich dni, dookoła Justyny, pozwolił przyjrzeć mi się bliżej tej mrocznej postaci.
Już w Vancouver, dochodziły nas pogłoski o niesnaskach dochodzących między Justyną, a jej trenerem. Ale to wszystko była jego wina, on się na Justysie obraził, bo on jakiś taki nerwowy jest, nie przyjął skubany medalu który nasza mistrzyni chciała mu dać.
Z perspektywy czasu, jej wypowiedzi, klarują obraz tej osoby. Jej słowa, że ma nadzieje że nie wróci do Canady, bo nienawidzi tego kraju, trasa była najgorsza na jakiej jechała, że organizacja imprezy to tragedia, no i najgorsze, dostała mały pokój w hotelu!! W Polsce stała się w naturalny sposób ekspertem od konstrukcji i kształtu tras biegowych. Dzięki niej, ocena tych igrzysk w oczach Polaków została niesłusznie zaniżona. Nikt nie ujmuje jej znajomości w tym temacie, ale zazwyczaj sportowiec jest od tego żeby się ścigać a nie komentować czy na tej trasie jej się super jechało czy nie. Ale warto sobie zawsze robić plecy, gdyby się nie udało ze złotym medalem.
Szczytem chamstwa, prostactwa i braku ogłady, wykazała się podczas uroczystości powitania na lotnisku Okęcie.
Rozumiem że można być zmęczonym i nie mieć ochoty na konferencje. Ale żaden z polskich sportowców ani zespołów polskich witanych w Polsce, tak nie zlekceważył witających. Ta pani, za olimpiadę dostaje pieniądze z naszych podatków, wszyscy kibice trzymali za nią kciuki, na każdym z wyścigów, śmiali się i płakali. Wymaga to chociaż minimum dobrej woli i trzydziestu minut ciepła i radości.
Justyna pojawiła się po 1,5 godzinie od wylądowania. Wyszła z drzwi, ze stężała z nienawiści twarzą, przewracając oczyma. Zaczęła grać muzyka, jej twarz wykrzywił sztuczny wykrzywiony uśmiech. Być może spowodowane to był stolcem który za wszelką cenę starał się wydostać na zewnątrz, lub po prostu chciało jej się lać.
Najlepsze gdy weszła na scenę a ziomkowie z jej wioski zaczęli śpiewać dla niej specjalnie napisaną piosenka. Twarz Justyny jednoznacznie wyrażała emocje. Ci ludzie jechali do niej całą noc, 50 osób z nadzieją że sprawią jej radość. Dostali tylko przy każdej nowej zwrotce jęki, przewracanie oczyma i stękanie do mikrofonu. Zero uśmiechu, zero emocji, zimna jak głaz twarz. Takiej mimiki się nie da wyćwiczyć, taką osobą trzeba się urodzić. Więcej ciepła biło od generała Jaruzelskiego, gdy ogłaszał stan wojenny niż od niej, na tej uroczystości. Wymuszone, wyszczekane odpowiedzi, i szybkie pożegnanie z trenerem podczas jego wywiadu dla Tv. Podeszła, powiedziała że musi już lecieć i poszła.
Na szczęście media zauważyły zachowanie Justyny, dzisiaj nigdzie nie zobaczymy powtórek z jej powitania, bo niestety było to smutne przedstawienie. Realizatorzy telewizyjni mieli nie lada problem, żeby sklecić na potrzebę wieczornych wiadomości, materiał pokazujący szczęśliwą Justynę. Jak to zrobić, gdy ona, cały czas ma wyraz twarzy jakby szła na skazanie? Pogoń za sensacją ma swoją ludzką twarzy. Czekam tylko na moment aż Justyna ochłonie i sama będzie poszukiwała kontaktu z mediami i oby, takiego nie było. Może reklamodawcy zwrócą uwagę, że jej empatia jest równa zeru i rzeczy przez nią reklamowane, nie będą się dobrze kojarzyć. Kara musi być!!

poniedziałek, 1 marca 2010

Ciężki żywot farmera

Myślicie, że zalane wodą miasteczko, lub zasypane śniegiem miasto to jest problem?
Wyobraźcie sobie miasteczko na południu Stanów Zjednoczonych. Około 10 tysięcy mieszkańców wiedzie spokojny żywot. Szeryfem jest przypakowany, opalony koleś a jednym ze strażaków też jest facet jak z okładki Men's Health. Mieszka tam też sobie kobieta, zazwyczaj blondynka, wiek około 30-35 lat. Ma dwoje słodkich dzieci, które uczą się w pobliskiej szkole. Musi być chłopiec, zazwyczaj młodszy od siostry. No i pies. Męża nie ma, był policjantem ale zginął na służbie. Ona świetnie daje sobie radę, twarda z niej sztuka. Pomaga jej wyżej wspomniany policjant lub strażak (wszystko zależy od konfiguracji i potrzeby). Oczywiście oni jeżdżą nowymi wielkimi Pickupami, ona starą terenówką..... Jest również burmistrz, który nigdy w nic nie wierzy, zależy mu tylko na wynikach wyborów i kasie.
Już wam to coś mówi?
Żyli by sobie tak cały czas gdyby nie fakt, że niedaleko miasteczka znajdowała się elektrownia atomowa, w której działy się dziwne rzeczy.
W Czarnobylu, walnęło, stuknęło i po robocie, tutaj sprawa nie jest taka prosta.
Zaczęło się od morderczych pszczół, które zaatakowały miasteczko. Żądliły jak szalone wszystko, co spotkały na swojej drodze. Dziwnym trafem w to miejsce zleciały się pszczoły z całych stanów. Po prostu tragedia. Gdyby nie nasi bohaterowie, miasteczko przestałoby istnieć.
Podobnie działo się, gdy to samo miasteczko, parę miesięcy później zaatakowała mordercza szarańcza. Zeżarła by wszystko łącznie z bydłem gdyby nie szybka reakcja i trafne działania naszej wesołej gromadki.
Ile oni mają energii, jacy oni są niezłomni. Ten naród w takich sytuacjach łączy się i wychodzi naprzeciw największym nawet przeciwnością losu. My, Polacy mamy podobnie, tylko że u nas zazwyczaj niestety,, mamy realnych przeciwników.
Gdyby węże myślały, na pewno zadałyby sobie pytanie: po jaki chuj wlazły do tego miasta. Zebrały się w jaskiniach, (jaskinie te zupełnie przypadkowo spenetrował syn bohaterki razem z psem, odkrył węże, ale burmistrz im nie uwierzył) i zaczęły po kolei, pomalutku zabijać mieszkańców. Żarły jak wściekłe wszystko i wszystkich, a były ich tysiące. W jakiś kosmiczny i nie wyjaśniony sposób dostawały się do klimatyzatorów, lodówek, opakowań na jedzenie, forsowały zamki w drzwiach samochodowych i demolowały pobliskie sklepy. W mieście panika. Oczywiście zostały wytępione.
Ręce opadły wszystkim, gdy okazało się, że w jaskini nieopodal tej gdzie żyły zmutowane węże, znajdowało się jakieś dwa miliony pająków wielkości psa, a niektóre nawet wielkości samochodów. Mordercze ślimaki, karaluchy giganty oraz przeprogramowane zbuntowane maszyny na nikim już nie zrobiły wrażenia. W rzekach pływają piranie i pijawki giganty, a aligatory wielkości batyskafu terroryzują pobliskie miasteczko. Oczywiście paru farmerów z tego miasteczka brało udział w odparciu ataków kosmitów na ziemie. Ale to już inna bajka.
Wszystko to okraszone trzepoczącą flaga, kilkoma spalonymi samochodami, łańcuchem splecionych rąk i słodkim buziakiem głównych bohaterów.
Tak to niestety już w życiu i wyobraźni ludzi jest. Jak nie masz wrogów na terenie własnego kraju, to musisz sobie ich wymyślać. Jedni robią to lepiej inni gorzej, ale chodzi o jedno przesłanie: Nie myślcie sobie że u nas jest tak słodko.